piątek, 25 września 2009
niedziela, 17 maja 2009
Yeah Yeah Yeahs - It's Blitz
Zastanawia mnie Fenomen Yeah Yeah Yeahs, bo ani z nich dobrzy muzycy, ani ładni ludzie, a jakoś ich lubią
i murem stoją.
Nowa płyta jest podobno bardziej przebojowa, podobno świeższa, pachnąca inaczej, i podobno muzycznej.pl się podobała
Jak dla mnie drodzy państwo, jedna względnie udana pozycja nie czyni płyty dobrej.
Wystarczy nie udolnie parę razy na płycie dodać wstawki disco, troszkę ortalionu i więcej klawiszy
a miliony głuchych ludzi uzna to za innowacyjność i wielki talent, porozmawiaj z takimi,
oni tak mądrze patrzą...
"It's Blitz! to dziesięć bezpretensjonalnych numerów, będących owocem rocznej pracy Yeah Yeah Yeahs."
"Wśród nagrań koniecznie zwróćcie uwagę na Dragon Queen"
Koniecznie musimy zwrócić uwagę na bezpretensjonalny kawałek Dragon Queen, który jest tak prosty, tak skromny, taki naturalny, no taki..BEZPRETENSJONALNY
"zespół po raz pierwszy użył przy nagraniu płyty keyboardu. Brzmienie instrumentu okazało się decydujące dla całego krążka"
Keyboard Casio tez nie raz nadawał brzmienie płyt Bayer full'a, Skanera, i Mister Dex'a,
"W koło jest tyle zespołów, które żyją z cztery, pięć lat, że przy nich nasze 10 lat istnienia, jest jak wieczność. - powiedział Zinner BBC Newsbeat"
10 lat bezpretensjonalnego grania na bezpretensjonalnym Keyboardzie Casio to jest to !
Jako całość płyta balansuje na granicy banału , próba zmiany brzmienia sama w sobie jako idea sie chwali, gorzej to wychodzi w praktyce,
prawda jest taka ze cały potencjał zespołu ujawnia się dopiero w chwili kiedy ich brzmienie zaczyna się zmieniać i kiedy oni sami potrafią to wykorzystać, w tym przypadku całkowicie się to nie udało, noisowe wstawki z popowym refrenem to pomysł dobry, ale daleki od realizacji w wypadku tego zespołu.
Nie wstyd wam ? 10 lat a wy stoicie w miejscu.
Tapczan
poniedziałek, 11 maja 2009
Urodziny?
Szadi
środa, 25 marca 2009
Télépopmusik- Angel milk.
Gdyby ktoś jeszcze jakimś cudem nie wiedział co to Télépopmusik, niech nie zmyli go słowo pop w nazwie. Trio tworzy muzykę elektroniczną. A żeby przekonać jeszcze bardziej dodam że jest to formacja z Francji. Ogólnie przyjętą już zasadą jest to że epitet francuskie electro znaczenia negatywnego mieć nie może; i nie inaczej jest z Angel Milk. W pewnym sensie jest to kontynuacja pomysłów z pierwszego krążka, z drugiej strony trio odjęło trochę energii na rzecz bajeczności- i tu tkwi sęk. Elektroniczna delikatność w stylu AIR, w połączeniu z niepokojem a’la Massive Attack budują atmosferę mlecznie mglistą, tajemniczną, gdzie światełkiem numer jeden, prowadzącym nas do celu są kobiety: Angela McCluskey i Deborah Anderson. Ta pierwsza to pani, bez której głosu Breathe nie było by warte nawet sapnięcia. Angela powraca i czaruje z niemniejszą niż poprzednio gracją. Akompaniuje jej pełna szmerów i szmerków, trzasków, lekkich bicików i świerków elektronika… i nie tylko! Świetnym przykładem jest mój osobisty faworyt, płytowy rzeźnik- Love’s Almighty- utwór nie posiadający ani jednego dźwięku od pana komputera na rzecz orkiestry, do muzyki której McCluskey tańczy pełne erotyki tango…
Jak już pisałem prócz pani McCluskey śpiewa też nam Deborah Anderson . Jej głos jest bardzo podobny do głosu Bjork co w gruncie rzeczy daje radę i ładnie pasuje to całości. Powrócił tez niestety raper Mau. Zawsze twierdziłem, że połączenie rapu i electro nie działa, po prostu nie działa i tyle. Rapu NIE ma na płycie prawie w ogóle i dzięki Bogu. Mau, który niejednokrotnie i jakże okrutnie niszczył swoim głosem na Genetic World całą atmosferę na jaką dawał nam nadzieje oddechowy opener został zredukowany do dwóch, może trzech kawałków, które w gruncie rzeczy nie brzmią jeszcze aż tak tragicznie. Są one do ukrycia w cieniu jaki rzuca piękne 90% reszty płyty.
A więc wziąłem do auta Angel Milk, odświeżyłem sobie moją długą znajomość z Télépopmusik i poczułem jak mleko przesącza mój umysł i uszy. A że mleko jest zdrowe, spróbujcie tego od aniołów- od Télépopmusik.
Szadi
poniedziałek, 23 lutego 2009
My Brightest Diamond- A thousand shark's teeth
Zgodnie z tradycją, zaraz po opublikowaniu Muzycznego Podsumowania Roku, wpadła mi w ręce płyta, którą definitywnie umieściłbym na tejże liście i to na bardzo wysokim miejscu. Życie...
Uszy mojego serca podbiła tym razem Shary Wordem ukrywająca się pod pseudonimem My Brightest Diaomnd. Skromna, ale definitywnie nie cicha chórzystka Sufjan Stevens’a postanowiła sama sięgnąć po instrumenty i uwolnić magię, która w niej spoczywała- tak powstała jedna z najbardziej zaczarowanych płyt zeszłego roku. Sharon jest multiinstrumentalistką, z czego najmocniejszym jej instrumentem jest definitywnie jej głos, będący mieszaniną doniosłości głosu Antoniego Hegarty, czystości Jeff’a Buckley’a i estrogenu. Ta wybuchowa mieszanka mknie przez spokojne smyczkowo-dęto-strunowe morze niczym torpeda mająca na celu zatopienie wszelkich złych skojarzeń ze słowem "opera" . Bo tak własnie najtrafniej zdefiniowałbym muzykę My Brightest Diamond- Opera XXI wieku. Nie bałbym się również określić jej muzyki jako soundtrack’u do jeszcze nie nakręconego filmu. Pełno tu pobudzających wyobraźnię długich, spokojnych smyczkowo-mruczankowych wstawek przeistaczających się potem w wielki, wyniosły wybuch, zabierający nas gdzieś wysoko...
...a cała magia polega na tym, że zostajemy w chmurkach na dłużej- do końca ostatniej piosenki.
Szadi
poniedziałek, 2 lutego 2009
Podsumowanie muzyczne roku 2008
Rok 2008 rokiem płodnym nie był. Płyt wyszło dużo, dobrych mało, godnych uwagi policzalna ilość. Postanowiliśmy mimo wszystko wprowadzić podział na płyty narodowe i zagraniczne, te zaś na ciasto i rodzynki. Polskich tak nie dzielimy, bo serwery Google by nie wytrzymały tak dużej ilości danych, będącymi spisem słabych płyt polaczków. Nie ma rankingu, nie ma top10 disco relax, jak już płyta jest na liście, to znaczy, że jest po prostu dziarska lub beznadziejna. Do rzeczy:
*The Notwist - the devil, you + me
*Thievery Corporation - radio retaliation
* Coldplay- Viva la Vida.


Zespół z potencjałem wraca i nagrywa coś, co mogłoby istnieć pod nazwą innego zespołu, a nie o to chodzi.
Najlepsze płyty zagraniczne:


*Lykke li - youth novels


*The Herbaliser - Same as it never was
Najlepsze płyty narodowe:
Szadi / Tapczan
niedziela, 18 stycznia 2009
White Magic - Troght The Sun Door
manieryczny głos i nietuźinkowe kompozycje tworzą pewnego rodzaju hermetyczną kulę
jednak coś co przyciąga i absorbuje ,Mira Billotte nie zabiera nas w krainę ciepłą i słoneczną
zabiera w odległe miejsca o których nie śniło się nawet Marco polo.
Nowe-stare piosenki nie do końca folkowe, jednak smacznie psychodeliczne, organiczne, momentami idealnie komponujące się z biciem serca, regularnymi cyklami jak w zegarku.
Ta płyta złapie was za gardło i delikatnie przydusi , o tak !
czwartek, 15 stycznia 2009
Bóg schodzi z nieba... w Krakowie
Szadi
niedziela, 21 grudnia 2008
Róża zwycięstwa...
Ocknąłem się przed domem. Nie wiem jak, ale kraina śniegu wie. Takk- oni wiedzą…
S.
środa, 10 grudnia 2008
Fisz - Heavi Metal
Mam wrażenie ze Fish chce odskoczyć trochę od typowego hip hopu, ale coś mu się noga podwinęła,powrót do starej szkoły Hip hopu ? jak można powrócić gdzieś, gdzie się nigdy nie było ?.Być może dla przeciętnego polskiego amatora tego typu brzmień będzie to zagranie warte uwagi, ale nie dla mnie, czuć tutaj amatorszczyznę , i boję się myśleć o tej płycie w kategoriach europejskich bo mi się śmiać chce, "na Polskę bardzo dobra płyta" , jak widać polakom do szczęście niewiele potrzeba.
Drażnią mnie w tle beatu dzwięki rodem z "fruity loopa" , do tego Fish ,który wykonuje buzią zabieg który trudno określić, on wylicza ?? bo to dokładnie brzmi jak wyliczanka w przedszkolu, Fisz prekursorem
"Wyliczanko-rapu" , niebawem nie będzie wojen na rymy tylko " wyzwiska na wyliczanki".
Uważałem Fisza za jednego z poważniejszych artystów w Polsce, myliłem się, bo ta płyta pokazała że jego potencjał i pomysły definitywnie się skończyły, dodam jeszcze że trzeba być totalnym idiotą żeby uznać ten twór "płyta roku" tak jak często się to dzieje na portalach muzycznych , można ją oczywiście kupić i zastosować w inny sposób, np z takiej płyty zrobić balkonowy odstraszacz gołębi żeby nie srały na kafelki, albo otworzyć nią piwo,
1, 2 , 3, Tap-cza-ny...
poniedziałek, 8 grudnia 2008
The Go Find - Stars on the wall
Na zimowe dnie które zazwyczaj kończą się dosyć szybko, na spacery czy nawet patrzenie się w okno, bratnią duszą mogą być koledzy z The go find, koledzy bardzo ciepli i wyrozumiali
Stars on the wall to kojąca propozycja na dobijający okres pełen huśtawek emocjonalnych i rozterek wszelakiego rodzaju, zwodzić was na pewno będzie bardzo delikatny głos wokalisty , ale skoro mnie on nie przeszkadza, wam tym bardziej nie powinien. Mocną stroną tego krążka jest spora dawka łagodnych elektronicznych dzwięków połączonych z przyjemnymi dla ucha gitarowymi wstawkami ,na pierwszy rzut ucha dosyć naiwnymi, błahymi i lekkimi, ale nie mowa tutaj o czymś iście diabelskim jeśli chodzi o muzyczne kompozycje, tylko łagodne pioseneczki, które bez oporu przejdą przez ucho i nie koniecznie zostaną zapomniane, uwierzcie że tak się nie stanie.Ten krążek to mała popowa odskocznia, zrelaksujmy się, napijmy czegoś gorącego, np "kakała" i podumajmy sobie, czy św mikołaj istnieje, co mi przyniesie, i czy Bożenka doda mnie do znajomych na naszej klasie.
Tapczan
poniedziałek, 24 listopada 2008
niedziela, 23 listopada 2008
Caravan Palace
sobota, 15 listopada 2008
Pustki - Koniec kryzysu
Koniec kryzysu brzmi jak wybawienie, odrodzenie wręcz, kryzysu już nie ma, nadeszły pustki
Fenomen Pustek polega na skromności, koncertowali za granicą nie raz nie dwa, i o dziwo się tym nie chwalili, nie mówiąc tutaj o chłopakach z Myslovitz którzy znieśli fioletowe jajo z radości że mogli zagrać na ziemi obcej , Pustkami nie targają wiatry zachodu, wiatry urodzaju, grają tutaj, grają swoje, chwała im za to .
Koniec kryzysu to kawał dobrej roboty, i pod względem muzycznym i tekstowym co graniczy w przypadku polaków z cudem,pustki to zespół który wie czym jest sztuka i wie jak nią operować,teksty śpiewane Stanisława Wyspiańskiego ku wielkiemu zaskoczeniu wyszły wyśmienicie, oddana cała ekspresja, nastrój, Pustki to kultura w dobie kiczu, obok której nie można przejść obojętnie.
Dla dociekliwych nie małe zaskoczenie odnośnie samej piosenki "Koniec kryzysu" , otóż została ona wydana na składance upamiętniającej "Joy Division" , zbudowana na bazie "Passover" opowiadająca o beznadziei egzystencjalnej i samotności, oddająca w pełni klimat wersji pierwotnej, z całego grona artystów jako jedyni nagrali "swoją" piosenkę
Koniec kryzysu nastał, dzięki tej płycie,"Awarii" nie było.
Tapczan
czwartek, 13 listopada 2008
citizen Cope -The Clarence Greenwood Recordings
Fałsz tej płyty bije na kolana, leje nas po żebrach, kuje palcami po oczach.
Dziwna moda się zrodziła , nagle każdy chce grać pseudo funka, pseudo jamajkę, pseudo rap, nietrafny zabieg.
Ale trafny dla przeciętnego słuchacza, który skupia się na ładnym refreniku, i żeby pan który śpiewa miał ładne ząbki i ładne oczka, reszta się nie liczy , tutaj nie gra żadnej roli przekaz, prawdziwośc, nie liczą się uczucia,w taki sposob napędzie sie machine która nabiera rozmachu, i nabiera rozmachu na tyle na ile jej pozwalamy, a niestety pozwalamy, nawet nieświadomie.
Słuchając tej płyty czułem się jak by mnie ktoś gwałcił, katował, zmuszał do picia mleka, robiło mi się mdło , a na koniec zwymiotowałem.
Jeśli preferujecie hiciory rodem z MTV w stylu "Dido" ( nie myllić z Dildo ) pomieszane z "Shagim" to zachęcam.
Tapczanek aka Andrzej aka Ja
sobota, 8 listopada 2008
Maria Peszek- Maria awaria

Szadi_penis
środa, 5 listopada 2008
Animal Collective - Water Curses
Water Curses i pytanie co tym razem , utopią mnie ?.
Te 4 propozycje Pandy B. i kolegów to podróż w stylu "Steve Zissou" w żółtym podwodnym statku , kiedy to powoli podziwiamy wszystko co przepływa obok nas aż z zachwytu spada nam czerwona czapeczka, chcemy się posunać trochę dalej i wskoczyć w głąb i obcować z podwodnymi stworzeniami, i nigdy tej przygody nie kończyć.
Ale kończymy , i to po 17 minutach.
Tapczan
poniedziałek, 3 listopada 2008
Jefferson Airplane - Surrealistic Pillow
Surrealistic Pillow to pozcja obowiązkowa, jej magia polega na niesamowitym odczuciu słuchania, mogło by się wydawać że coś wpędza nas w wir, jakbyśmy lizali "zappa" oczyma a nie językiem, scenariusz przeciętnego hednonisty lat 60 , fioletowo niebieskie chodniki, i czerwony dym do okoła nas, topiące sie zegarki symbolizujące aczasowość,do okoła mnie rosną niebieskie grzyby, dlaczego wszyscy się smieją ? i chodzą do góry nogami ? .Ta płyta powstała po części poprzez inspiracje "Alicji w krainie czarów" i to dodaje tej płycie neisamowitego smaku, psychodeliczność tej płyty jest zabójcza, przytulmy sie do naszej surrealistycznej poduszki dajmy sie ponieść naszej fantazji, nie bójmy się wpaść do króliczej nory, a rano powtórzmy sobie " że to był tylko sen"
Tapczan
niedziela, 2 listopada 2008
Jazz Liberatorz- Clin d'oeil

Jazzlibz to trio pochodzące z Francji a ich główną inpsiracją w świecie rapu jest jazz- i to jest w tej płycie najlepsze! Co więcej cała płyta jest pewnego rodzaju pokłonem, oddanym w stronę jazzu, jego najwiekszych przedstawicieli. I tak na płycie prócz dobrych kawałków rapowych z jazzowym samplem, znajdziemy instrumentale ( tą płytę warto przesłuchać dla samego intra- jest mistrzowskie!) czy pewnego rodzaju interlude'y w których różni muzycy wypowiadają się na temat jazzu. A są to wypowiedzi naprawdę ciekawe, szczere, takie ciepłe, aż się chce człowiekowi zaraz odpalić jakiegoś Miles'a Davis'a :) Jak to bywa na rap płytach jest tu gości tyle co piosenek. I tak śpiewają panowie ( Asheru, Fatlip, Tableek) i panie (Apani B Fly Emcee, Lizz Fields, Stacy Epps). Cały rap na tej płycie to eleganckie utwory z eleganckimi tekstami i eleganckim bitem. Nie ma chrypy i dziwek.
Więc nie ważne czy lubisz rap czy nie, to jest płyta dla każdego, bo jest naprawdę dooooobra! (argument najwższej klasy). Yo
Szadi
niedziela, 28 września 2008
Kiedyś...a dziś

Wszystko co stare jest dobre, stare auta, stare wino, nawet ser jak jest spleśniały to jest podobno lepszy, jedni nawet wolą starsze kobiety... ale to ich sprawa.
Z muzyką jest tak samo, z pewnym czasem artyści zaczynają być doceniani bardziej niż kiedyś, nowe pokolenia odkrywają na nowo zakurzone winyle rodziców, dowiadują się jak to kiedyś wyglądały koncerty, i ile heroiny i alkoholu potrafili w siebie zaaplikować muzycy i co najlepsze, wyjść na scenę i zaśpiewać.
Wszystko wygląda na pozór ładnie, ale do czasu.
Praktycznie ciągle słyszymy nowinki o reaktywacji kogoś , nie mówię tutaj o The Police bo ci panowie dla pieniążków zrobią wszystko,ale Led Zeppelin, Velvet Underground,The Stooges, i The Doors ale pod inna nazwa "the Doors of 21 Century", pytanie tylko..poco to ?
Ray Manzarek z Kriegerem znaleźli pana z The Cult, zapuścili mu włosy, troszkę je podkręcili i ubrali w koszule i obcisłe gatki, na szczęście nie w skórzane.
Zaplanowali trasę koncertową, nawet zawitali do polski, po 30 latach w Końcu ogarnęli wzrokiem jak wygląda kraina skąd pochodzą ich przodkowie, ale sporo nie zobaczyli bo warszawa się nie liczy.
Koncerty wyglądały tak jak szacowne 30 lat temu, a przynajmniej miały przypominać, dywanik, mikrofon syntezator, mala sala i mrok. Brakowało pijaństwa Jima, rozrób na koncercie, spontaniczności.
Przeszłości nigdy się nie odwzoruje, młodość też ma się tylko jedną, nie wiem jak inni, ale ja szczerze mówiąc nie poszedł bym na tego typu koncert, na koncert moich idoli którymi niewątpliwie są The doors , mam ich dobry obraz w pamięci, jak byli młodzi i pełni energii, nie chciał bym na nich patrzeć dzisiaj, tutaj już nie ma magii, nie ma tego głosu Jima, cały urok polega na ponadczasowości o której tak wielce mówili a teraz się z tego nie wywiązują.
W magazynie "Teraz Rock" pewien pan pisał że ten koncert w Polsce wypadł "nieźle" pytanie tylko pod jakim kątem wypadł nieźle, organizacji ? nagłośnienia ? czy może fajnie grali ? z tego co mogłem zobaczyć to wyglądało dość żenująco, zrobiło mi się naprawdę smutno.
Jak już wspominałem lider The Cult za wszelka cenę chce być jak Morrison, i to jest naprawdę żenujące, "Teraz Rock" stwierdził ze Głos Iana przypominał Morrisona i ze piosenki brzmiały podobnie. Zaimponował mi jedynie Paul Densmore, perkusista oryginalnych Doorsów, jako jedyny potępił pomysł Manzarka i jako jedyny uznał ten pomysł za idiotyczny i miał racje, dlatego ze kult Jima żyje, nie trzeba na siłę przypominać o swoim istnieniu, to tylko pogarsza sprawę, ta sytuacja jest o tyle dziwna ze Morrison nie bardzo przepadał za Densmorem.
Tak wiec nie pozostaje nic innego jak pszukiwac sobowtórów Hendrixa, Joplin i Briana Jonesa, ładnie ich ubierzmy, i zróbmy show, tak jak 30 lat temu .The Doors byli mięsożercami w epoce wegetariańskiego rocka, szamanizm Jima, i ciepło Południa, takich ich chce pamiętać.
Tapczan