piątek, 25 września 2009

Headphonesporno wraca i ma nowy adres!

Nowy adres bloga:
http://www.headphonesporno.wordpress.com/

Zapraszamy!
Szadi / Tapczan

niedziela, 17 maja 2009

Yeah Yeah Yeahs - It's Blitz


Zastanawia mnie Fenomen Yeah Yeah Yeahs, bo ani z nich dobrzy muzycy, ani ładni ludzie, a jakoś ich lubią
i murem stoją.
Nowa płyta jest podobno bardziej przebojowa, podobno świeższa, pachnąca inaczej, i podobno muzycznej.pl się podobała
Jak dla mnie drodzy państwo, jedna względnie udana pozycja nie czyni płyty dobrej.
Wystarczy nie udolnie parę razy na płycie dodać wstawki disco, troszkę ortalionu  i więcej klawiszy
a miliony głuchych ludzi uzna to za innowacyjność i wielki talent, porozmawiaj z takimi,
oni tak mądrze patrzą...

"It's Blitz! to dziesięć bezpretensjonalnych numerów, będących owocem rocznej pracy Yeah Yeah Yeahs."
"Wśród nagrań koniecznie zwróćcie uwagę na Dragon Queen"
Koniecznie musimy zwrócić uwagę na bezpretensjonalny kawałek Dragon Queen, który jest tak prosty, tak skromny, taki naturalny, no taki..BEZPRETENSJONALNY
Kolejny idiotyzm który znalazłem brzmi tak "głównymi inspiracjami zespołu podczas pracy nad płytą były  nagrania Joy Division i klasyki italo disco autorstwa Giorgio Morodera i wokalem Donny Summer"
(brak mi sił na komentarz)
"zespół po raz pierwszy użył przy nagraniu płyty keyboardu. Brzmienie instrumentu okazało się decydujące dla całego krążka"
Keyboard Casio tez nie raz nadawał brzmienie płyt Bayer full'a, Skanera, i Mister Dex'a,
"W koło jest tyle zespołów, które żyją z cztery, pięć lat, że przy nich nasze 10 lat istnienia, jest jak wieczność. - powiedział Zinner BBC Newsbeat"
10 lat bezpretensjonalnego grania na bezpretensjonalnym Keyboardzie Casio to jest to !

Jako całość płyta balansuje na granicy banału , próba zmiany brzmienia sama w sobie jako idea sie chwali, gorzej to wychodzi w praktyce,
prawda jest taka ze cały potencjał zespołu ujawnia się dopiero w chwili kiedy ich brzmienie zaczyna się zmieniać i kiedy oni sami potrafią to wykorzystać, w tym przypadku całkowicie się to nie udało, noisowe wstawki z popowym refrenem to pomysł dobry, ale daleki od realizacji w wypadku tego zespołu.
Nie wstyd wam ? 10 lat a wy stoicie w miejscu.

Tapczan

poniedziałek, 11 maja 2009

Urodziny?

No i proszę, Headphonesporno obchodzi swoje pierwsze urodziny. Już jedną setną stulecia przelewamy nasze muzyczne odczucia na tego blogaska, który choć ostatnimi czasy bywa zaniedbany i niedokarmiony, wciąż jest dla nas w jakim stopniu ważny. Płyt do opisania jest multum, czytelników mało, za mało, i chyba to jest główną przyczyną zastoju, bo czas na nabaźgranie czegokolwiek zawsze się znajdzie. Czasami mam wrażenie że piszę dla Tapczana a Tapczan dla mnie, ale jeszcze się nie poddajemy, jeszcze się tu pojawią jakies wypociny. Prędzej czy później. Ciumaski*:



Szadi

środa, 25 marca 2009

Télépopmusik- Angel milk.

Zachciało mi się ostatnio płyty do samochodu. Delikatnej, ale nie usypiającej. Mocnej, ale nie zabijającej. Grzebałem, grzebałem w mojej zakurzonej małej szafeczce z czasów dawnych i natrafiłem gdzieś między pierwszą płytą a trzecią płytą Smolika na płytę Télépopmusik- Genetic World z 2001. Automatycznie odkurzyły mi się w głowie czasy, kiedy chodziłem z discmanem po ulicy i odlatywałem przy Love Can Damage Your Life. Jednak ilość wyśmienitych kawałków prócz słynnego Breathe można policzyć na palcach jednej reki- z urwanym kciukiem. Wydana trzy lata później płyta Angel Milk definitywnie tego kciuka będzie wymagać- by pokazać wielkie solidne OK.

Gdyby ktoś jeszcze jakimś cudem nie wiedział co to Télépopmusik, niech nie zmyli go słowo pop w nazwie. Trio tworzy muzykę elektroniczną. A żeby przekonać jeszcze bardziej dodam że jest to formacja z Francji. Ogólnie przyjętą już zasadą jest to że epitet francuskie electro znaczenia negatywnego mieć nie może; i nie inaczej jest z Angel Milk. W pewnym sensie jest to kontynuacja pomysłów z pierwszego krążka, z drugiej strony trio odjęło trochę energii na rzecz bajeczności- i tu tkwi sęk. Elektroniczna delikatność w stylu AIR, w połączeniu z niepokojem a’la Massive Attack budują atmosferę mlecznie mglistą, tajemniczną, gdzie światełkiem numer jeden, prowadzącym nas do celu są kobiety: Angela McCluskey i Deborah Anderson. Ta pierwsza to pani, bez której głosu Breathe nie było by warte nawet sapnięcia. Angela powraca i czaruje z niemniejszą niż poprzednio gracją. Akompaniuje jej pełna szmerów i szmerków, trzasków, lekkich bicików i świerków elektronika… i nie tylko! Świetnym przykładem jest mój osobisty faworyt, płytowy rzeźnik- Love’s Almighty- utwór nie posiadający ani jednego dźwięku od pana komputera na rzecz orkiestry, do muzyki której McCluskey tańczy pełne erotyki tango…

Jak już pisałem prócz pani McCluskey śpiewa też nam Deborah Anderson . Jej głos jest bardzo podobny do głosu Bjork co w gruncie rzeczy daje radę i ładnie pasuje to całości. Powrócił tez niestety raper Mau. Zawsze twierdziłem, że połączenie rapu i electro nie działa, po prostu nie działa i tyle. Rapu NIE ma na płycie prawie w ogóle i dzięki Bogu. Mau, który niejednokrotnie i jakże okrutnie niszczył swoim głosem na Genetic World całą atmosferę na jaką dawał nam nadzieje oddechowy opener został zredukowany do dwóch, może trzech kawałków, które w gruncie rzeczy nie brzmią jeszcze aż tak tragicznie. Są one do ukrycia w cieniu jaki rzuca piękne 90% reszty płyty.

A więc wziąłem do auta Angel Milk, odświeżyłem sobie moją długą znajomość z Télépopmusik i poczułem jak mleko przesącza mój umysł i uszy. A że mleko jest zdrowe, spróbujcie tego od aniołów- od Télépopmusik.




Szadi

poniedziałek, 23 lutego 2009

My Brightest Diamond- A thousand shark's teeth

Zgodnie z tradycją, zaraz po opublikowaniu Muzycznego Podsumowania Roku, wpadła mi w ręce płyta, którą definitywnie umieściłbym na tejże liście i to na bardzo wysokim miejscu. Życie...



Uszy mojego serca podbiła tym razem Shary Wordem ukrywająca się pod pseudonimem My Brightest Diaomnd. Skromna, ale definitywnie nie cicha chórzystka Sufjan Stevens’a postanowiła sama sięgnąć po instrumenty i uwolnić magię, która w niej spoczywała- tak powstała jedna z najbardziej zaczarowanych płyt zeszłego roku. Sharon jest multiinstrumentalistką, z czego najmocniejszym jej instrumentem jest definitywnie jej głos, będący mieszaniną doniosłości głosu Antoniego Hegarty, czystości Jeff’a Buckley’a i estrogenu. Ta wybuchowa mieszanka mknie przez spokojne smyczkowo-dęto-strunowe morze niczym torpeda mająca na celu zatopienie wszelkich złych skojarzeń ze słowem "opera" . Bo tak własnie najtrafniej zdefiniowałbym muzykę My Brightest Diamond- Opera XXI wieku. Nie bałbym się również określić jej muzyki jako soundtrack’u do jeszcze nie nakręconego filmu. Pełno tu pobudzających wyobraźnię długich, spokojnych smyczkowo-mruczankowych wstawek przeistaczających się potem w wielki, wyniosły wybuch, zabierający nas gdzieś wysoko...

...a cała magia polega na tym, że zostajemy w chmurkach na dłużej- do końca ostatniej piosenki.



Szadi

poniedziałek, 2 lutego 2009

Podsumowanie muzyczne roku 2008

I co z tego, że już jest luty! Musieliśmy się modnie spóźnić, poza tym styczeń był miesiącem choroby, nauki i słuchania płyt, które się przeoczyło, a które zostały uwzględnione na blogach ludzi punktualnych i wywiązujących się z "obietnic" względem kalendarza i własnego internetowego pamiętniczka. Nie jesteśmy ani punktualni ani słowni, ale bloga mamy, więc oto i podsumowanie.

Rok 2008 rokiem płodnym nie był. Płyt wyszło dużo, dobrych mało, godnych uwagi policzalna ilość. Postanowiliśmy mimo wszystko wprowadzić podział na płyty narodowe i zagraniczne, te zaś na ciasto i rodzynki. Polskich tak nie dzielimy, bo serwery Google by nie wytrzymały tak dużej ilości danych, będącymi spisem słabych płyt polaczków. Nie ma rankingu, nie ma top10 disco relax, jak już płyta jest na liście, to znaczy, że jest po prostu dziarska lub beznadziejna. Do rzeczy:



Najgorsze płyty zagraniczne:


*The Notwist - the devil, you + me
Soczysta, aryjska elektronika usycha.


*Thievery Corporation - radio retaliation
Obojętnie którą płytę TC się włączy- leci to samo. Może starczy po 10 latach?


* Coldplay- Viva la Vida.
Kiedyś wruszali do łez, dziś też płaczę, ale ze śmiechu
.



* Hercules and Love Affair - Hercules and Love Affair
Anthony Hegart, coś Ty chłopie najlepszego zrobił!?
* Sons and Daughters- The gift
Zespół z potencjałem wraca i nagrywa coś, co mogłoby istnieć pod nazwą innego zespołu, a nie o to chodzi.


* The Kooks- Konk
Syndrom drugiej płyty, żyje i ma się dobrze.



*Crystal Castles- Crytsal Castles
Muzyka brzmiąca jak biegunka robota + wokale nagrane 1 kwietnia = płyta żart.




Najlepsze płyty zagraniczne:



*Jóhann Jóhannsson – Fordlândia
Sigur Ros i múm inspirują wielu. A kto inspiruje ich? Ta płyta to coś więcej niż tylko odpowiedź.


*Fleet Foxes- Fleet foxes
Świat potrzebuje młodych ludzi bez gitar elektrycznych i tekstów o imprezach. Oto Abraham nowego ruchu muzycznego.
*Promise and the monster- Transparent knives
Damski odpowiednik Jose Gonzalez’a nie może brzmieć źle. Ba! Brzmi wybornie!

*Kaki King- Dreaming of revange
Kaki zaczęła więcej śpiewać i teraz naprawdę jest King.

*Stereolab - Chemical Chords
Zawsze świeży i kruchy Stereolab, prawie jak bakietka z Auchan'a.



*Lykke li - youth novels
Słucham jej w najlepsze, w koło macieja na karuzeli kręce, jest super na 102!




*Broken Social Scene presents Brendan Canning - something for all of use
Jeden z najbardziej płodnych wykonawców ostatnich lat z naprawde smacznym nasieniem.



*Sing Fang Bous - clangour
Przemyślane bazgroły na białej kartce z duszy.



*Yeasayer - all hour cymbals
Orientalnie nie znaczy FIX Knorr'a.
*Nightmares on wax - Thought so...
Grzechem było by ich pominięcie, muszą być i basta! Nie musze mówić dlaczego, przecież wiecie.

*The Herbaliser - Same as it never was
Nowi Oni, żwawi i szybcy, bawią sie tymi instrumentami jak nigdy przedtem.




Najlepsze płyty narodowe:



*Iowa Super Soccer- Lullabies To Keep Your Eyes Closed
Nareszcie ktoś odkrył egzystencję popytu na melancholijną muzykę z polską metką.

*Silver Rocket- Tesla
6 za pomysł, high five za wykonanie, medal za wokale, buziak za całokształt!


*Pustki - koniec kryzysu
Trzymam za słowo.

*Jacaszek- Treny
Elektronika żałobna z najwyższej półki.








Szadi / Tapczan

niedziela, 18 stycznia 2009

White Magic - Troght The Sun Door

Brak schematu to największa zaleta tego albumu,
manieryczny głos i nietuźinkowe  kompozycje tworzą pewnego rodzaju hermetyczną kulę 
bez początku i bez końca, kulę dość ciemną i zadymioną, jest w tym albumie
jednak coś co przyciąga i absorbuje ,Mira Billotte nie zabiera nas w krainę ciepłą i słoneczną
zabiera w odległe miejsca o których nie śniło się nawet Marco polo.
Nowe-stare piosenki nie do końca folkowe, jednak smacznie psychodeliczne, organiczne, momentami idealnie komponujące się z biciem serca, regularnymi cyklami jak w zegarku.
Ta płyta złapie was za gardło i delikatnie przydusi , o tak !


Tapczan

czwartek, 15 stycznia 2009

Bóg schodzi z nieba... w Krakowie

Sacrum Profanum, Kraków, ??.??.09, 20:00, Thom, Jony, Colin, Ed, Phil, Everythng in it's right place. Szukajcie\czekajcie a znajdziecie.




Szadi

niedziela, 21 grudnia 2008

Róża zwycięstwa...

Nie w każdy dzień jest to możliwe. Nie kazdy może to zrobić. Do tego jest potrzebne wiele rzeczy a przede wszystkim wiara, wrażliwość i samotność. Przedwczoraj mi się udało. Od rana wiedziałem że dzień nie będzie łatwy. Nużąca praca, usypiająca pogoda, męczące wykłady. Nawet na pozornie relaksujące spotkanie ze znajomymi się człowiekowi nie chce iść. Poszedłem, a co. Wychodzę z klubu po paru chmielowych godzinach, zmęczony, znużony, bez specjalnego powodu jakiś przygnębiony. Słuchawki na uszy, włączam jedyną płytę jaką można o takiej porze i w takiej sytuacji włączyć i rozpoczynam swoją niełatwą i długą drogę w stronę domu. Idę przez zatłoczone, nigdy nie śpiące miasto. Pada śnieg. Skręcam w pustą, opuszczona alejkę, śnieg ląduje mi na nos. Tysiąc razy przesłuchana płyta, tego dnia brzmiała inaczej. Całkowicie inaczej. Dookoła nikogo nie było. Tylko ja, śnieg i noc. I Takk. Śnieg zaczął uderzać w mój nos niczym w cymbałki. Usłyszałem szepty. Kroki po śniegu. Przecież dookoła nikogo nie było! Niepewność. Idę dalej, śnieg pada bardziej. Znowu szepty. Śnieg. Małe istoty mieszkających w jego płatkach. Chcieli mi coś pokazać. Już od dawna. Teraz przyszła na to pora. Jak to?! Przecież…Ale… „Nic nie mów, słuchaj…” Śpiew. Poczułem, że przejmują kontrolę nade mną. Nie do końca panowałem nad myślami, ruchami, krokiem. Zaczęli przejmować moje ciało. Zbliżało się coś, nie do końca wiedziałem co. Dreszcze. To były ostatnie kroki po ziemi. Sorglega 3:21. Nagle. Drgania. Moje czy ziemi? Niewidzialne schody. Drgania. Dreszcze!. Ciało przybrało wagę ducha...Zamknięte oczy za którymi widzę oddalające się budynki. Nieludzki śpiew, nieludzkie instrumenty, nieludzkie odczucia… Ziemia, jest bardzo mała…a Islandia olbrzymia. Największa…

Ocknąłem się przed domem. Nie wiem jak, ale kraina śniegu wie. Takk- oni wiedzą…




S.

środa, 10 grudnia 2008

Fisz - Heavi Metal

Ta płyta nie jest dobra, męczyłem się straszliwie słuchając jej , Fisz popełnił muzyczne samobójstwo, a ja się czułem jakbym namydlił sobie oczy mydłem , tanim mydłem i na dodatek zrobił to świadomie.

Mam wrażenie ze Fish  chce odskoczyć trochę od typowego hip hopu, ale coś mu się noga podwinęła,powrót do starej szkoły Hip hopu ? jak można powrócić gdzieś, gdzie się nigdy nie było ?.Być może dla przeciętnego polskiego amatora tego typu brzmień  będzie to zagranie warte uwagi, ale nie dla mnie, czuć tutaj amatorszczyznę , i boję się myśleć o tej płycie w kategoriach europejskich bo  mi się śmiać chce, "na Polskę bardzo dobra płyta" , jak widać polakom do szczęście niewiele potrzeba.
Drażnią mnie w tle beatu dzwięki rodem z "fruity loopa"  , do tego Fish ,który  wykonuje buzią zabieg który trudno określić, on wylicza ?? bo to dokładnie brzmi jak wyliczanka w przedszkolu, Fisz prekursorem
"Wyliczanko-rapu"  , niebawem nie będzie wojen na rymy tylko " wyzwiska na wyliczanki".
Uważałem Fisza za jednego z poważniejszych artystów w Polsce, myliłem się, bo ta płyta pokazała że jego potencjał i pomysły definitywnie się skończyły, dodam jeszcze że trzeba być totalnym idiotą żeby uznać ten twór "płyta roku" tak jak często się to dzieje na  portalach muzycznych , można ją oczywiście kupić i zastosować w inny sposób, np z takiej płyty zrobić balkonowy odstraszacz gołębi żeby nie srały na kafelki, albo otworzyć nią piwo,

1, 2 , 3, Tap-cza-ny...

poniedziałek, 8 grudnia 2008

The Go Find - Stars on the wall

Mam wiele płyt do których wracam na okrągło, czuję się jak płotka złowiona na wielkim sentymentalnym połowie, z jednej strony jest to miłe, ale z drugiej smutne bo mam wrażenie że rok w rok budzę się w tym samym miejscu, moja twarz wygląda tak samo, lustro brudne jak zawsze,tylko jakoś dziwnie mam ręce pomarszczone.
Na zimowe dnie które zazwyczaj kończą się dosyć szybko, na spacery czy nawet patrzenie się w okno, bratnią duszą mogą być koledzy z The go find, koledzy bardzo ciepli i wyrozumiali

Stars on the wall to kojąca propozycja na dobijający okres pełen huśtawek emocjonalnych i rozterek wszelakiego rodzaju, zwodzić was na pewno będzie bardzo delikatny głos wokalisty , ale skoro mnie on nie przeszkadza, wam tym bardziej nie powinien. Mocną stroną tego krążka jest spora dawka łagodnych elektronicznych dzwięków połączonych z przyjemnymi dla ucha gitarowymi wstawkami ,na pierwszy rzut ucha dosyć naiwnymi, błahymi i lekkimi, ale nie mowa tutaj o czymś iście diabelskim jeśli chodzi o muzyczne kompozycje, tylko łagodne pioseneczki, które bez oporu przejdą przez ucho i nie koniecznie zostaną  zapomniane, uwierzcie że tak się nie stanie.Ten krążek to mała popowa odskocznia, zrelaksujmy się, napijmy czegoś gorącego, np "kakała" i podumajmy sobie, czy św mikołaj istnieje, co mi przyniesie, i czy Bożenka doda mnie do znajomych na naszej klasie.
 


Tapczan


poniedziałek, 24 listopada 2008

Co nieco o metalu

Tak, Twoja interpretacja jest właściwa...




Szadi

niedziela, 23 listopada 2008

Caravan Palace

Zakochałem się ostatnio. I to bezgranicznie. To uczucie odjęło mi lat do tego stopnia, że placzę po nocach z myślą, iż moja wielka miłość nie jest nawet świadoma mojej egzystencji. Takim moim Bravo'owym Billim z Tokyo Hotel jest Colotis Zoe. Kocham ją za to jej głos, za jej urodę, za jej ruchy, za jej zatkany palcami nos i styl ubierania się. I za to, że śpiewa w Caravan Palace, zespole będącym najlepszym dowodem na to, że MySpace jest nie tylko rejestrem ludzi zarażonych lansem ale i niewyczeprującą się kopalnią: a)dobrej, b)bardzo dobrej, c) wspaniałej muzyki. Zoe mieszka w odpowiedzi C.
Gęsty bicior dyskotekowy kojarzył mi się do tej pory tylko dwuznacznie-źle. Albo Madonna wymachuje celulitisem przed kamerą, albo łyse pały robią patrol autem taty po osiedlu. A tu nagle Colotis, pokazała mi, że ten bit ma w drugie dno, że da sie go wykorzystać, że on ma w sobie potencjał. Oglądaliscie ten musical Chicago? Ja też nie, ale słyszałem jakies tam melodyki z niego i wyobraźcie sobie że do tego całego skrzypeczko-chórko-sexo-klarnetowego mixu 1930 dodamy gęsty-elo-mocny-bass bit 2000. Przyprawmy to gracją, lekką elektroniką i hisotrycznymi strojami, posypmy francuzkim pochodzeniem, zapijmy to marsyliańskim winem a otrzymamy ucztę bardziej niż królewską. I nim się obejrzycie, główka będzie chodzić w górę i w dół. Panie i panowie, oto nowy gatunek muzyczny: electro swing! Delektować się do woli... ale Colotis zostawcie dla mnie <3
$zAd!

sobota, 15 listopada 2008

Pustki - Koniec kryzysu

Polska muzyka to pustki, dosłownie i w przenośni, mało kto wie jak brzmi Polska muzyka, i czy Polska muzyka w ogóle istnieje, a jeśli istnieje to jak długo i jaki ma kolor..szary ?
Koniec kryzysu brzmi jak wybawienie, odrodzenie wręcz, kryzysu już nie ma, nadeszły pustki
Fenomen Pustek polega na  skromności, koncertowali za granicą nie raz nie dwa, i o dziwo się tym nie chwalili, nie mówiąc tutaj o chłopakach z Myslovitz którzy znieśli fioletowe jajo z radości że mogli zagrać na ziemi obcej , Pustkami nie targają wiatry zachodu, wiatry urodzaju, grają tutaj, grają swoje, chwała im za to .
Koniec kryzysu to kawał dobrej roboty, i pod względem muzycznym i tekstowym co graniczy w przypadku polaków z cudem,pustki to zespół który wie czym jest sztuka i wie jak nią operować,teksty śpiewane Stanisława Wyspiańskiego ku wielkiemu zaskoczeniu wyszły wyśmienicie, oddana cała ekspresja, nastrój, Pustki to kultura w dobie kiczu, obok której nie można przejść obojętnie.
Dla dociekliwych nie małe zaskoczenie odnośnie samej piosenki "Koniec kryzysu" , otóż została ona wydana na składance upamiętniającej "Joy Division" , zbudowana na bazie "Passover" opowiadająca o  beznadziei egzystencjalnej i samotności, oddająca w pełni klimat wersji pierwotnej, z całego grona artystów jako jedyni nagrali "swoją" piosenkę
Koniec kryzysu nastał, dzięki tej płycie,"Awarii" nie było.

Tapczan






czwartek, 13 listopada 2008

citizen Cope -The Clarence Greenwood Recordings

Jest naiwnie, jest nijak.
Fałsz tej płyty bije na kolana, leje nas po żebrach, kuje palcami po oczach.
Dziwna moda się zrodziła , nagle każdy chce grać pseudo funka, pseudo jamajkę, pseudo rap, nietrafny zabieg.
Ale trafny dla przeciętnego słuchacza, który skupia się na  ładnym refreniku, i żeby pan który śpiewa miał ładne ząbki i ładne oczka, reszta się nie liczy , tutaj nie gra żadnej roli  przekaz, prawdziwośc, nie liczą się uczucia,w taki sposob napędzie sie machine która nabiera rozmachu, i nabiera rozmachu na tyle na ile jej pozwalamy, a niestety pozwalamy, nawet nieświadomie.
Słuchając tej płyty czułem się jak by mnie ktoś gwałcił, katował, zmuszał do picia mleka, robiło mi się mdło , a na koniec zwymiotowałem.
Jeśli preferujecie hiciory rodem z MTV w stylu "Dido" ( nie myllić z Dildo ) pomieszane z "Shagim" to zachęcam.

Tapczanek aka Andrzej aka Ja



sobota, 8 listopada 2008

Maria Peszek- Maria awaria

Pamiętam jak dziś dzień, gdy odpaliłem Miastomanie. Ta sielanka, zabawa słowem, dźwiękiem, głosem, i to z Polski! Nie! To niemożliwe! Zauroczyłem się w tej muzyce na długo a do Peszkowej przyczepiłem karteczkę " przedstawicielka najwyższej klasy muzycznej w Polsce- więcej takich proszę". A nowa płyta ma tytuł Maria Awaria i ten tytuł tu pasuje jak mało kiedy.
Na Miastomanii była taka piosenka: "Nie mam czasu na seks". To było coś! Polskie usta śpiewają o seksie tak bezpośrednio, tak prosto. Zabieg genialny, biorąc pod uwagę zacofanie polskiej mentalności do spraw intymnych. Wreszcie ktoś się przełamał. Oprócz tego, Miastomiania grzeszyła naprawdę wyśmienitą stroną muzyczną, wszystkie gitary, kontrabasy cymbałki, organki były nagrane tak spontanicznie, że aż cudownie. Chcąc nagrać nową płytę, do studia muzycy weszli Ci sami, z tym samym dobrym pomysłem w głowie. Niestety w głowie Marysi wchodzącej do studia nie było już tak dobrego materiału jaki był tam kiedyś. Pani Marii zachciało się śpiewać o seksie. Tylko o seksie. O napletkach, owłosieniach łonowych i miłości oralnej. Pomysł- prawie ciekawy. Zrealizowanie- prawie udane. Prawie przez duże „P”. Awaria to wyśmienity przykład tego, że tekst na płycie jest równie ważny jak melodia. Bo gdyby Marysia zaśpiewała tu np. teksty ze starej płyty, wszystko było by super. Gdyby dała ( no niech przeboleje) nawet 3,4 piosenki o seksie, wszystko byłoby super. Ale ja odpalam płytę, kawałek HUJawiak i słyszę ” Poliż mnie, i'm polish, (…) Puk puk, fuck fuck, fuck you, how do you do?” What the fuck? Ani to śmieszne, ani erotyczne, ani nie jest to szczytem poezji śpiewanej. Choćby potem miała zaśpiewać nawet Bjork, utwór jest dla mnie przegrany. Czemu? Bo takie „rymy” mogą sobie pisać na ławce gimnazjaliści z nudów a nie szanowany muzyk z najwyższej półki. Sokół i Pono z dobrego rapu przerzucili się na „brać Cię w aucie”, Peszkowa na napletki. Tym sposobem została niedawno zrównana w ankiecie z Dodą, z zapytaniem która z nich to większa skandalistka. Czy o to chodziło? Wątpię…


Szadi_penis

środa, 5 listopada 2008

Animal Collective - Water Curses

Zwierzęca kolektywa, dziwne zestawienie , Truskawkowym dżemem już w twarz dostałem i do teraz się wycieram , dalej się jakoś dziwnie kleje i czuję dosyć nieswojo.
Water Curses i pytanie co tym razem , utopią mnie ?.
Te 4 propozycje Pandy B. i kolegów to podróż w stylu "Steve Zissou" w żółtym podwodnym statku , kiedy to powoli podziwiamy wszystko co przepływa obok nas aż z zachwytu spada nam czerwona czapeczka, chcemy się posunać trochę dalej i wskoczyć w głąb i obcować z podwodnymi stworzeniami, i nigdy tej przygody nie kończyć.
Ale kończymy , i to po 17 minutach.

Tapczan

poniedziałek, 3 listopada 2008

Jefferson Airplane - Surrealistic Pillow

Goniłeś kiedyś królika ? na dodatek białego ? , pewnie nie raz nie dwa,królika goniła nawet Alicja i to przez niego się tak wkopała. Biały królik to synonim tragizmu ,pewna beznadziejna prawidłowość, mogło by się nawet wydawać że droga bez wyjścia i bez końca.
Surrealistic Pillow to pozcja obowiązkowa, jej magia polega na niesamowitym odczuciu słuchania, mogło by się wydawać że coś wpędza nas w wir, jakbyśmy lizali "zappa" oczyma a nie językiem, scenariusz przeciętnego hednonisty lat 60 , fioletowo niebieskie chodniki, i czerwony dym do okoła nas, topiące sie zegarki symbolizujące aczasowość,do okoła mnie rosną niebieskie grzyby, dlaczego wszyscy się smieją ? i chodzą do góry nogami ? .Ta płyta powstała po części poprzez inspiracje "Alicji w krainie czarów" i to dodaje tej płycie neisamowitego smaku, psychodeliczność tej płyty jest zabójcza, przytulmy sie do naszej surrealistycznej poduszki dajmy sie ponieść naszej fantazji, nie bójmy się wpaść do króliczej nory, a rano powtórzmy sobie " że to był tylko sen"

Tapczan

niedziela, 2 listopada 2008

Jazz Liberatorz- Clin d'oeil

Nie jestem wielkim fanem rapu, ale miewam takie momenty że po niego sięgam a kiedy już sięgam, musi to być co naprawdę wytrawnego, z najwyższej pólki. Takim własnie wysoko-półkowym produktem jest Clin d'oeil.
Jazzlibz to trio pochodzące z Francji a ich główną inpsiracją w świecie rapu jest jazz- i to jest w tej płycie najlepsze! Co więcej cała płyta jest pewnego rodzaju pokłonem, oddanym w stronę jazzu, jego najwiekszych przedstawicieli. I tak na płycie prócz dobrych kawałków rapowych z jazzowym samplem, znajdziemy instrumentale ( tą płytę warto przesłuchać dla samego intra- jest mistrzowskie!) czy pewnego rodzaju interlude'y w których różni muzycy wypowiadają się na temat jazzu. A są to wypowiedzi naprawdę ciekawe, szczere, takie ciepłe, aż się chce człowiekowi zaraz odpalić jakiegoś Miles'a Davis'a :) Jak to bywa na rap płytach jest tu gości tyle co piosenek. I tak śpiewają panowie ( Asheru, Fatlip, Tableek) i panie (Apani B Fly Emcee, Lizz Fields, Stacy Epps). Cały rap na tej płycie to eleganckie utwory z eleganckimi tekstami i eleganckim bitem. Nie ma chrypy i dziwek.
Więc nie ważne czy lubisz rap czy nie, to jest płyta dla każdego, bo jest naprawdę dooooobra! (argument najwższej klasy). Yo



Szadi

niedziela, 28 września 2008

Kiedyś...a dziś





Wszystko co stare jest dobre, stare auta, stare wino, nawet ser jak jest spleśniały to jest podobno lepszy, jedni nawet wolą starsze kobiety... ale to ich sprawa.
Z muzyką jest tak samo, z pewnym czasem artyści zaczynają być doceniani bardziej niż kiedyś, nowe pokolenia odkrywają na nowo zakurzone winyle rodziców, dowiadują się jak to kiedyś wyglądały koncerty, i ile heroiny i alkoholu potrafili w siebie zaaplikować muzycy i co najlepsze, wyjść na scenę i zaśpiewać.
Wszystko wygląda na pozór ładnie, ale do czasu.
Praktycznie ciągle słyszymy nowinki o reaktywacji kogoś , nie mówię tutaj o The Police bo ci panowie dla pieniążków zrobią wszystko,ale Led Zeppelin, Velvet Underground,The Stooges, i The Doors ale pod inna nazwa "the Doors of 21 Century", pytanie tylko..poco to ?
Ray Manzarek z Kriegerem znaleźli pana z The Cult, zapuścili mu włosy, troszkę je podkręcili i ubrali w koszule i obcisłe gatki, na szczęście nie w skórzane.
Zaplanowali trasę koncertową, nawet zawitali do polski, po 30 latach w Końcu ogarnęli wzrokiem jak wygląda kraina skąd pochodzą ich przodkowie, ale sporo nie zobaczyli bo warszawa się nie liczy.
Koncerty wyglądały tak jak szacowne 30 lat temu, a przynajmniej miały przypominać, dywanik, mikrofon syntezator, mala sala i mrok. Brakowało pijaństwa Jima, rozrób na koncercie, spontaniczności.
Przeszłości nigdy się nie odwzoruje, młodość też ma się tylko jedną, nie wiem jak inni, ale ja szczerze mówiąc nie poszedł bym na tego typu koncert, na koncert moich idoli którymi niewątpliwie są The doors , mam ich dobry obraz w pamięci, jak byli młodzi i pełni energii, nie chciał bym na nich patrzeć dzisiaj, tutaj już nie ma magii, nie ma tego głosu Jima, cały urok polega na ponadczasowości o której tak wielce mówili a teraz się z tego nie wywiązują.
W magazynie "Teraz Rock" pewien pan pisał że ten koncert w Polsce wypadł "nieźle" pytanie tylko pod jakim kątem wypadł nieźle, organizacji ? nagłośnienia ? czy może fajnie grali ? z tego co mogłem zobaczyć to wyglądało dość żenująco, zrobiło mi się naprawdę smutno.
Jak już wspominałem lider The Cult za wszelka cenę chce być jak Morrison, i to jest naprawdę żenujące, "Teraz Rock" stwierdził ze Głos Iana przypominał Morrisona i ze piosenki brzmiały podobnie. Zaimponował mi jedynie Paul Densmore, perkusista oryginalnych Doorsów, jako jedyny potępił pomysł Manzarka i jako jedyny uznał ten pomysł za idiotyczny i miał racje, dlatego ze kult Jima żyje, nie trzeba na siłę przypominać o swoim istnieniu, to tylko pogarsza sprawę, ta sytuacja jest o tyle dziwna ze Morrison nie bardzo przepadał za Densmorem.
Tak wiec nie pozostaje nic innego jak pszukiwac sobowtórów Hendrixa, Joplin i Briana Jonesa, ładnie ich ubierzmy, i zróbmy show, tak jak 30 lat temu .The Doors byli mięsożercami w epoce wegetariańskiego rocka, szamanizm Jima, i ciepło Południa, takich ich chce pamiętać.


Tapczan